Katarzyna Bonda- "Sprawa Niny Frank"

Na twórczość Pani Bondy czaiłam się od dłuższego czasu. Właściwie miałam na nią chrapkę jak tylko półki księgarni zostały zasypane jej kryminałami. Co tu dużo mówić- kusiły mnie okładki, kusiły opisy. Wiecie jednak jak to jest, książki w naszym kraju tanie nie są, a zawsze znajdą się ważniejsze wydatki. Na szczęście "Sprawa Niny Frank" w końcu trafiła w moje łapki. Czy było warto tyle czekać? Zapraszam do recenzji :)



Jak już wspomniałam o okładkach, to może zacznijmy z tej strony.  Pierwszy tom (jak z resztą dwa pozostałe też) wydany został w miękkiej oprawie, a sama okładka jest dość...przeciętna. Nie chodzi o to, że mi się nie podoba- wręcz przeciwnie, od razu wiadomo, że mamy do czynienia raczej z kryminałem niż romansidłem. Prosta i schludna grafika z tytułem. Jednak dla mnie zbyt mało "wymyślna".
Cała seria Pana Jo Nesbø czy Pani Camilli Lackberg jest w podobnym tonie. Jakbyśmy tak ustawili ich twórczość na regale to wizualnie niczym by się nie różniły ;) 
No cóż, jak to mówią mole książkowe-nie oceniaj książki po okładce- przejdźmy więc do konkretów.

   Książka podzielona jest na niezbyt długie rozdziały co działa in plus (kto czyta metodą "tylko skończę rozdział" ręka do góry :P ). Po pierwszych stronach to co mnie uderzyło, to bardzo krótkie zdania. Miałam przez to wrażenie w stylu: "nim zaczęłam to już skończyłam" :D
   Historia rozkręca się bardzo szybko, nie znajdziemy tu zbędnych opisów i pogadanek. Autorka wraca co jakiś czas do przeszłości zamordowanej, wyjaśniając nam pewne kwestie. Bardzo podoba mi się też sama narracja Niny Frank, a raczej Agnieszki Nalewajko. Zmiana narratora i pokazanie zdarzeń z dwóch perspektyw- ofiary/świadka i osoby szukającej odpowiedzi- to w mojej ocenie zawsze dodatkowe punkty dla książki. Takie "zagranie" pozwala nie tylko spojrzeć na sytuację z dwóch stron, ale również nie rzadko ujawnić detale, których dochodzenie nie jest w stanie odkryć.

   Niezmiernie ucieszyło mnie wykorzystanie zawodu psychologa policyjnego. Z przyjemnością poznawałam sposób działania pana Huberta Meyera. Tym razem nie uganiamy się za mordercą, ale krok po kroku układamy puzzle, które mają nam przedstawić winowajcę. Zamiast zbierania śladów- wczuwanie się w myśli, uczucia, życie ofiary i zbrodniarza. Brzmi ciekawie? Oj tak, to coś zupełnie innego niż klasyczne schematy znanych mi kryminałów.
No dobrze, a jakiś minus? Niestety tak. Jest nim...zakończenie. Dopóki go nie poznałam, byłam książką zachwycona, tymczasem sama czysta prawda pozostawiła jakiś niesmak. Więcej nie zdradzę, nie będę Wam odbierać przyjemności czytania :)

Podsumowując- książka zdecydowanie warta polecenia. Czyta się przyjemnie i szybko. Znalezienie mordercy nie jest proste, ale o tym przekonacie się dopiero po lekturze :)

Mam nadzieję, że zachęciłam Was do sięgnięcia po tę pozycję, na prawdę warto!

Udostępnij ten post

2 komentarze :

  1. Od dawna mam ochotę na ten cykl, choć Bonda dopiero po "Pochłaniaczu" zdobyła moje zainteresowanie. A za używanie motywu profilera należą jej się wielkie brawa. Zachęciłaś mnie i zrobiłaś cudne zdjęcie - w prostocie siła :)

    OdpowiedzUsuń